Odkąd los rzucił mnie na Bliski Wschód minęło już pięć, długich
miesięcy. Życie płynie tu swoim rytmem.
Odnosi się wrażenie, że pojęcie czasu uniwersalnego nie istnieje. Należy on do
każdego z osobna i do nikogo zarazem. Umawiasz się z człowiekiem na 16, on
przychodzi o 18 lub następnego dnia. Maalesh. Nic się nie stało. Na co dzień
miasto jest pełne dźwięków. Melodia wydobywająca się z fletu obwoźnego
sprzedawcy waty cukrowej snującego się po ulicach. To dziwne, ale jeszcze nigdy
nie widziałam dziecka kupującego jego produkty. Klakson ciężarówki sprzedawcy
gazu. Stukot młotków, zgrzyt metalu i pusty odgłos uderzania kamienia o kamieć
dochodzącę z pobliskiej budowy. Idąc w głąb miasta czujemy, że zbliżamy się do
jądra zgiełku. Powietrze na arabskim targu aż wibruje od tysięcy głosów –
sprzedawcy reklamują swoje towary. Każdy produkt – inna rymowanka. Czasem
reklamę odtwarza się z kasety. Po co zdzierać gardło? W Palestynie widziałam
sprzedawców wyposażonych w mikrofon – tak, by potencjalny klient na pewno nie
przeoczył okazji. Suq czyli bazar jest hojny dla tych, interesujących
się kuchnią. Świeże, kolorowe warzywa są na wyciągnięcie ręki. Można kupić
lokalne produkty, świeżo przygotowany labaneh, świeże lub suszone daktyle i
przyprawy ustawione przy ulicy w płóciennych workach. Fotograf się zachwyci,
lekarz złapie za głowę widząc towary wystawione na pastwę samochodowych spalin
i rąk przechodniów, raz po raz zanurzających się w kolorowych wzniesieniach. Wśród wąskich uliczek znajdziemy małe standy
sprzedające ful , opiekaną
kukurydzę, albo nescafe. Ful to nic innego jak bób, serwowany w całości
ze skórką, uduszony i okraszony cytryną, a czasem także sumakiem. W wersji
śniadaniowej podaje się go także w formie ciepłego dipu jako dodatek do chleba.
Obok fulu w zależności od regionu spotkamy hummus, babę
ghanoush, mutabbal i inne. Po dwóch tygodniach na Bliskim Wschodzie wiesz
już, gdzie będziesz kupował swój hummus przez najbliższe miesiące. Mimo, że
sama receptura jest niesamowicie prosta – zaledwie cieciorka, tahina, woda i
oliwa – hummus często okazuje się klapą. Najlepszy jest ten świeżo
przygotowany, nie za gęsty, o aksamitnej konsystencji. Miejscowa oliwa dopełnia dzieła. Najbardziej
lubię ten dip serwowany w ammańskiej knajpie Hasheme Restaurant – choć serwuje
typowe śniadaniowe menu, jest pełna cały dzień. Obok hummusu najbardziej
popularną pozycją jest falafel – czyli kotlecik z cieciorki smażony na głębokim
tłuszczu – najlepszy świeży, złoty i chrupiący. Jedzenie na ulicy w ogóle jest
tu niezwykle popularne. Małe jadłojanie na kółkach przenoszą się czasem z
miejsca na miejsca, wędrują z ulicy na ulicę. Tam, gdzie przystaną, zaraz
zbiera się tłum wygłodniałych przechodniów, spożywających swoje śniadanie,
lunch czy przekąskę w atmosferze ogólnej wesołości, od czasu do czasu
przetykanej salwami głośnego śmiechu. Pomimo różnorodności tutejszego pieczywa –
maanesh, mu’adżanat i inne
piekarskie wyroby – brakuję mi tu dobrego, polskiego chleba na zakwasie. Nic
nie zastąpi chrupkości jego ciemnej, spieczonej skórki. W menu przeważa mięso:
drobiowe, wołowe, baranie. Mimo to wegetarianin znajdzie tu całą gamę smaków.
Tylko spójrzcie. Już niebawem nowa porcja przepisów z Bliskiego Wschodu i nie
tylko ;)
Al Quds (Amman, Jordania, Rainbow st.) to mała budka z falafelem wg. wielu przewodników uznanym za najlepszego na Bliskim Wschodzie(sic!). Byłam, próbowałam. Niestety tutejszy wyrób nie sprostał wyzwaniu jakie nałożyła na niego ta przesadzona etykietka. Już niedługo postaram się zamieścić przepis na najlepszego falafela jakiego jadłam ;)
Po prawej palestyński maftuul czyli kasza burghul obtaczana mąką. Mało osób przygotowuje tą potrawę w domu. Zazwyczaj świezy maftuul kupimy na pobliskim targu lub w postaci mrożonej w supermarkecie. Wystarczy zalać bulionem i zagotować. Potrawy palestyńskie są w Jordanii bardzo powszechne ze względu na dużą społeczność palestyńską, która przybyła tu po proklamacji państwa Izrael w 1948, a następnie w wyniku kolejnej wojny arabsko-izraelskiej w 1967 roku.
Palestyńskie lody to już legenda.Dodatek gumy arabskiej nadaje im tej ciekawej, ciągnącej się konsystencji, przypominającej trochę tureckie lody, dondurma. Pycha! Rukab's cafe to chyba najstarsza, bo założona w latach czterdziestych i jedna z najdroższych lodziarni w Ramallah (Zachodni Brzeg Jordanu tudzież Autonomia Palestyńska). Na stałe wpisała się w krajobraz centrum. Na jej cześć jedną z ulic nazwano nawet jej imieniem. Na zdjęciu najpopularniejsza kompozycja smakowa: tęcza. :)
Przenosimy się do Libanu, gdzie niepodzielnie króluje mutabbal, tj. pasta z bakłażanów i halloumi - kozi serek dostępny także u nas. Dolne zdjęcie po prawej przedstawia rodzaj cienkiego chlebka zapiekanego z najrozmaitszymi dodatkami. Tutaj pomidory i trzy rodzaje sera. Liban to także hedonistyczny, naleśnikowy raj. Wasze kubki smakowe rozpłyną się w pierwszej chwili zetknięcia z naleśnikiem nadziewanym nutellą, roztopionym snickersem, marsem, twixem, bounty, masłem orzechowym, tahiną i wszystkim co sobie wymarzycie!
Jeśli będziecie kiedyś w Bejrucie koniecznie wstąpcie do Saifi Urban Gardens (Bejrut,Liban), który mieści się w samym centrum Bejrutu i pełni funkcję hostelu, restauracji, szkoły języka arabskiego oraz centrum kultury. Byliśmy tam prawie codziennie zajadając się grillowanym halloumi, pyszną pastą z bakłażana, hummusem i świeżymi warzywkami.
Na końcu mój ulubiony Kair - miasto, które nie śpi przez Arabów nazywane um al-dunya czyli matką świata. Niesamowita metropolia, w której żyje około 30 mln ludzi. Atmosfera w Egipcie wciąż jest dosyć napięta. Każdego piątku na Tahrirze i pobliskim placu Talaat Harb zbiera się grupa protestantów żądających uwolnienia swoich przyjaciół uwięzionych w związku z zaistniałą sytuacją. Dziś turystów tu jak na lekarstwo. Po lewej od góry dzielnica muzułmańska, która swoje lata świetności ma już dawno za sobą. Kiedyś tetniące serce miasta, to tam dzieje się większość wydarzeń opisywanych przez Nadżiba Mahfuza, dziś centrum biedoty. Niezwykle ciekawe miejsce pełne zakamarków i wspomnień. Następnie po prawej Zooba,moja ulubiona knajpa na Zamalku - dzielnicy ambasadorskiej, dawniej przyczółku Brytyjczyków. Miejsce aspirujące do rangi restauracji ze zdrową żywnością. Możecie zjeść tu pełnoziarniste koszeri (koshery), o którym mowa będzie za chwilę, wypić sok truskawkowo-bazyliowy lub brzoskowiniowo-rozmarynowy. Fajna atmosfera, mili ludzie. :)
U dołu po lewej soczkarnia przy Tahrirze, a po lewej jadłodajnia na kółkach, również przy Tahrirze.
O soczkach już wspominałam. Po prawej legendarne koszeri czyli przysmak każdego Egipcjanina. Ryż, soczewica, makaron, trochę cieciorki, do tego sos, karmelizowana cebulka i ocet jabłkowy. Prosta pozycja dostępna w każdym miejscu. Niebawem wrzucę przepis.
Po lewej u dołu kolorowe pitki w Zoobie: od góry zwykły, buraczany i szpinakowy.
W Egipcie falafele wyglądają jak płaskie placuszki, ale są tak samo smaczne jak te w Jordanii. Po lewej pozycja śniadaniowa, którą kupiłam przy Tarhrirze. Gotowana pszenica zalana gorącym mlekiem, wodą z gotowania, makaronem vermicelii i cukrem. Pycha!
To by było na tyle. Czeka na Was jeszcze relacje z izraelskiego stołu. Niebawem pojawią się nowe przepisy na opisywane potrawy. Niektóre z nich możecie znaleźć u nas już teraz!
Pozdrawiam!
A.
P.S. Pisaliśmy także o Indiach: tu i tu
No comments:
Post a Comment